Ah ta jesień. Niesamowita pora roku. Moja ulubiona. A już najlepszy ze wszystkiego jest listopad. Czemu? - ktoś zapyta. Bo jest taki kurewsko melancholijny...no i listopadowymi wieczorami najlepiej słucha się nowozelandzkiego Jakoba. Kto nie wierzy niech spróbuje. Oczywiście najlepiej słuchać z winyli...
Tak z innej beczki - dotrzymałem słowa - mam w końcu aparat cyfrowy, jest możliwość
dodawania normalnych zdjęć płyt i całej reszty, także hej ho, powód do
radości. Ale ja o czymś innym miałem pisać.
Dzisiaj miało być o stereofonii. Więc napiszę co wiem o tym, a wiem zapewne niewiele. Jestem przecież amatorem, mogę opierać się na swoich niewielkich doświadczeniach. Zaznaczam to wyraźnie, jeśli ktoś zauważy tu jakąś nieścisłość, błąd, cokolwiek - proszę wziąć powyższe pod uwagę.
Ok, zasada stereofonii polega na emisji ( nie tylko emisji, bo też rejestrowaniu, odbieraniu, zapisywaniu itd) dźwięku z dwóch źródeł jednocześnie (tzw. kanałów, przy czym wyróżniamy kanał lewy i prawy) - czyli łatwo wydedukować że za każdy kanał odpowiada jedna kolumna głośnikowa (lub układ kolumna głośnikowa + kolumna podstawkowa jak u mnie). Foto niżej.
Więc mamy dwa kanały. Dźwięki emitowane z każdego kanału odrębnie w pomieszczeniu odsłuchowym tworzą całość nagrania - w pewien sposób się nakładając - uzupełniają się nawzajem. Cały czar polega na tym, że gdy osoba słuchająca dźwięku z takiego systemu zostanie umieszczona w odpowiednim miejscu pomieszczenia (tzw złoty środek, lub jak sympatycznie nazwałem to G spot - punkt G, a czemu - o tym później) będzie mieć wrażenie dźwięku przestrzennego i będzie mogła określić dokładne "położenie" w przestrzeni odsłuchowej poszczególnych instrumentów i głosu wokalisty. To są tzw. źródła pozorne. Powtarzam dla osób wtajemniczonych, że opisuję temat w maksymalnym uproszczeniu, nie chcą specjalnie wnikać w szczegóły.
Które miejsce jest punktem G - miejscem idealnym dla słuchającego ? No cóż - to miejsce wyznaczone przez wierzchołek trójkąta równobocznego - gdzie odległość boku równa się odległości między kolumną lewą i prawą (nazwijmy to odległością "A"). Czyli - osoba siedząca naprzeciw zestawu odsłuchowego musi siedzieć w centrum pomiędzy kolumnami głośnikowymi w odległości A od kolumn (czyli mniej więcej w takiej samej jak między nimi samymi). Zewnętrzny wierzchołek trójkąta to słuchający/a, a pozostałe dwa wierzchołki to kolumny odpowiednio prawa i lewa - linia je łącząca to bok trójkąta (czyli odległość A). Pozostałe dwa boki naszego trójkąta to linie łączące poszczególne wierzchołki (kolumny) z miejscem gdzie siedzi słuchający. Każdy bok musi być tej samej długości (wiadomo- trójkąt równoboczny). Mam nadzieję że to dobrze opisałem, w miarę zrozumiale. Jak to wygląda u mnie ? Ledwo wyrabiam się z zachowaniem odpowiednich odległości. Akurat między kolumnami nie ma problemu. Stoją w dobrym układzie w odpowiedniej odległości od siebie i od ściany za nimi ( nie mogą stać zbyt blisko gdyż posiadają tylne otwory głośników basowych, a te potrzebują kilkadziesiąt cm przestrzeni by dobrze funkcjonować). Pozycja odsłuchowa (strefa G) przypada praktycznie pod przeciwległą ścianą pokoju (jest tam kanapa na której sypiam). Także leżąc na kanapie odsuwając się jak najbardziej do tyłu, do ściany mam bardzo dobry punkt odsłuchowy, gdzie stereofonia pokazuje swoją całą magię. Kładę sobie pod głowę poduszkę i gotowe. Kanapa jest rozłożona a ja sobie leżę i słucham. Świetna pozycja do odsłuchu. Jedynym minusem jest że po 30 minutach słuchania zasypiam (potwierdzone czasochłonnymi badaniami). Pewnie wynika to z oczywistego - będąc na łóżku człowiekowi w końcu zachce się spać. Ja jednak uważam że powód jest mniej prozaiczny - to właśnie dźwięk stereofoniczny, będący niesamowitym źródłem odprężenia i relaksu. Jest tak odprężający że usypia. Dosłownie.
Poniżej mała panorama pokoju odsłuchowego. Widać system stereo, rozkład kolumn. Zdjęcia były robione z miejsca w którym jest złoty środek. Myślę że całość laikom powoli zaczyna układać się w głowie.
Tak, mam stary telewizor:D Cała kasa zawsze szła u mnie na sprzęt audio.
Wracając do punktu G. Kurde, wtajemniczeni pewnie mnie zrozumieją. To jest tak, że jak już się trafi na ten punkt - doznania są zwielokrotnione, przyjemniejsze, piękniejsze, bardziej zapadają w pamięć....tak samo jest przy odsłuchach. Taka prosta analogia, "złoty środek" to trochę taki muzyczny (odsłuchowy) ekwiwalent orgazmu. Nie w sensie dosłownym, ale jednak coś w tym jest. Ja przynajmniej tak uważam...
No dobra, to tyle na dziś. Do poprzedniego posta dokleję fotki sprzętu. Następnym razem napiszę troszkę o samych odsłuchach, czym się charakteryzują - czego można się spodziewać itd. Na koniec fotka pudła z niespodziankami. Tam kryją się płyty, które w niedalekiej przyszłości będę opisywać jedna po drugiej. Tymczasem...dobrej nocy.