8.1.12

 For a synopsis in english go to the foot of this note

Uwaga - werble ! Nareszcie koniec ględzenia o sprawach okołomuzycznych. Czas wgłębić się w temat. Trochę kombinowałem o tym o czym pisać w tej notce, zdawać by się mogło że dawno temu zostało postanowione kto ma być jej bohaterem, ale splot różnych okoliczności (w tym nagła i niespodziewana niechęć Przedwiecznego do pozowania do zdjęć) pokrzyżowały te plany. W każdym razie, co jest całkiem zabawne, w blogu który został powołany jako blog o winylach, w pierwszym konkretnym poście nie będzie o nich mowy. Ale i tak będzie ciekawie. Będzie o MinionTV.

Czemu akurat o nich? Sam do końca nie wiem, być może wybór dokonał się podświadomie, a może po prostu chcę pokazać że z post-rocka można wycisnąć coś więcej niż to, co zrobił Mogwai, czy Explosions in the sky.

Minion TV to typowy niezależny, można powiedzieć wręcz podwórkowy projekt z Liverpoolu w UK. Co różni go od setek innych podobnych, to pełen zapał, profesjonalizm i kunszt muzyczny, który bije z coraz większą mocą z ich produkcji (są konkretnie dwie, debiutancki album i zeszłoroczna Ep-ka) . Mimo że wydawane własnym sumptem, w bardzo limitowanych ilościach, czuć że zespół przekroczył granicę bycia "hobby-bandem" i staje bandem coraz bardziej "na poważnie". Nie muszę dopisywać, że podstawowym powodem mojej sympatii dla MTV jest fakt, że po prostu piszą dobre utwory (zdecydowana większość) i to, że rozwijają się muzycznie - w moim mniemaniu - we właściwym kierunku, wypracowując własny styl (na tyle na ile się da). Dla mnie MTV to taki idealny bufor muzyczny między takim totalnym chilloutem jak Hammock, July skies, American Dollar, spora część God is an astronaut ( tego typu zespołów sensu largo), a kapelami pokroju And so i watch you from afar, Mogwai (jednak mimo wszystko, mimo że złagodniał dość mocno, nadal potrafi nieźle pierdnąć z przesteru), Exxasens, Caspian, Moving mountains (i dalej w ten deseń). Innymi słowy w muzyce MTV te oba nurty spotykają się (trochę tak jak w kompozycjach Yndi Halda, minus smyczki i rozbuchanie i pompatyczność) i uzupełniają, choć dominuje spokojna, senna atmosfera
(stąd dwoisty tytuł notki).

Jak poznałem MTV? Ano przez niezastąpiony Last.fm. Jakoś tak na jesieni 2010 roku poznałem tam lidera zespołu Stephena Johnstona i nie pamiętam dokładnie czy to on do mnie napisał czy na odwrót (robił pewnie kampanię reklamową zespołu w ramach serwisu) i gdy napisałem że "Battleships" mi się bardzo podoba (utwór z myspace jaki wtedy udostępniali, nawet w formie teledysku) ale nie mam pieniędzy na kupienie albumu w wersji cyfrowej, facet był na tyle miły że podesłał mi link do ściągnięcia całego albumu za friko. Wiem, wiem - powiedziecie przebrzydli cynicy - że skoro robił promo to żaden wielki gest. Ale jednak mimo wszystko na mnie to zrobiło wrażenie. Z początku nie do końca łapałem te fale na których płynie muzyka MTV. Mówiąc wprost wydawała mi się zbyt łagodna. Ale oni po prostu mają taki flow i paradoksalnie potrafią kopnąć w zad wtedy kiedy pora nadejdzie właściwa. Dużą rolę odgrywają tu (ta łagodność) w moim mniemaniu syntezatory i klawisze, niektóre partie przyzywają ducha prog-rocka. A to dobrze, bo widać że poza Mogwaiem (najwięcej zapożyczeń w muzyce MTV pochodzi od Szkotów) słuchają jeszcze paru innych rzeczy. Inkorporowanie tego wszystkiego do ich muzyki z reguły udaje się lepiej niż dobrze. Wspomniane już Battleships, rozpoczynający debiut We are ghosts, w sumie mógłbym tak wymieniać praktycznie większość utworów z debiutanckiego krążka.

Dodać należy że MTV to zespół z konkretnym przesłaniem ( wystarczy pooglądać ich teledyski, nie trzeba być specjalnie inteligentnym żeby to wychwycić). Są do tego stopnia earth friendly, że debiut został wydany w opakowaniu z całkowicie degradowalnej tektury ( jeśli kogoś to interesuje). Ale na bok żarciki i docinki, to fajnie że chłopaki mają swoją pasję, przekonania i się ich trzymają. Dla mnie jednak przede wszystkim liczy się mjuzik - płynący prosto z ich rozgrzanych serc, co czuć Panie i Panowie, czuć bardzo dobrze.

No dobra, debiut udany, jak najbardziej - w mojej opinii najlepsze są oprócz wyżej wspomnianych jeszcze uzupełniane wspaniałymi partiami pianina I hit, I miss, I fall,  When skyways are highways oraz mocno mogwaiowy (partie bassu) No grave but sea. Patrząc całościowo niewiele tu odstaje in minus. Momentami te bardziej gitarowe kawałki zapętlają się w pastisze post-rockowych standardów, momentami może brakuje nieco dynamiki, nieco boskiej cząstki. I co dalej? Ano całkiem niedawno ( końcówka 2011) chłopaki wypuścili Ep-kę zwiastującą nowy album. Ep-ka zwie się Arecibo i z tego co wiem nazwa nawiązuje do jakiegoś pustynnego teleskopu bądź centrum obserwacji nieba. Ep-ka wydana w nakładzie jedynie 100 egzemplarzy, z czego pierwsze 20 miały bonus w postaci specjalnej pocztówki z autografami członków zespołu. Jak widać na zdjęciach, Przedwieczny specjalnie nie pozasłaniał - mam właśnie ten  limitowany egzemplarz, a podpisy muzyków znajdują się też na na digipacku. Jeszcze jeden geekowy szczegół. W odróżnieniu do debiutu (wydanego na zwykłej nie podpisanej płycie Cd-r), Arecibo wydano w sposób semiprofesjonalny, natomiast czarny spód CD robi duże wrażenie. Przyznam się szczerze, pierwszy raz widziałem taki bajer. Wiedziałem że są złote nośniki ( mam nawet kilka), ale że zupełnie czarne...chłopaki z MTV są pełni niespodzianek jak widać.

A muzycznie? a muzycznie zanim o Ep-ce to wspomnę o samodzielnym utworku pt. Yardsticks, który został wypuszczony w wersji cyfrowej, za darmo do ściągnięcia ze strony bandcamp zespołu. Bardzo fajna wariacja w gruncie rzeczy ambientowa, ale jednak taka jakaś niespokojna. Podoba mi się.
Więc Arecibo, jak brzmi. Jest to nadal ten sam łagodny styl, można powiedzieć umocnili się w tej łagodności, ale za to dynamika, melodie i harmonie zyskały sporo. Nadal przebija się duch Mogwai, momentami całkiem mocno (Vi przypomina mi utwory z Mr. Beast bez wokalu), ale przez większość czasu słychać bezpośredni przekaz z Liverpoolu, bez żadnych zakłóceń, bez naleciałości. Pomijając początkowy Send - który jest tylko fonicznym prologiem, zaczyna się tytułowy utwór, najbardziej okazały (troszkę ponad 7 minut) gdzie wykorzystano taki dziwny reverse delay gitary ( coś takiego jak na początku "Starli" Smashing Pumpkins, kto słyszał, wie o co kaman). I w momencie jak zaczyna się z tej mgły kształtować melodia, wchodzi reszta instrumentarium, potem werble i utwór zaczyna się rozkręcać. Podoba mi się dynamika, zmiany tempa, progresja. Nic dziwnego, że przypisano mu rolę wiodącego tracka. Chociaż mnie najbardziej za serce chwyta (za każdym razem) Keep the negatives. I jest to imo najlepszy utwór MTV jaki dotąd słyszałem. Wzbudza we mnie gamę różnych uczuć i odczuć - i o to w tym wszystkim chodzi. Jest sentymentalizm, jest melancholia, jest pewna mieszanka smutku i radości. Po tym można poznać że muzyka przemawia wprost do duszy słuchającego. Jak za pierwszym, drugim i przy kolejnych odsłuchach łezka kręci się w kąciku oka ( nie zawsze sensu stricte, choć czasami dosłownie). Napewno duży wpływ ma tutaj fenomenalna partia pianina - mimo że skromna - ale ja jestem takim geekiem pianinowym. Nie zawsze działa, ale odpowiednie brzmienie, odpowiednia harmonia z resztą instrumentów i wpadam jak śliwka w kompot. Dlatego tak niezaprzeczalnie uwielbiam Stuarta Warwicka i jego pianinowe eskapady.
Ale wracając do tematu. Ep-ka jest bardzo udana, zwiastuje dobre czasy dla zespołu, mam tylko nadzieję, że nadal będą szukać tego wewnętrznego muzycznego JA, że odnajdą się i słuchając kolejnej płyty (którą - trzymam kciuki - zobaczę w tym roku) nie będę musiał się głowić że "aaa ten motyw to już słyszałem gdzieś", że będzie to 100% MinionTV, takie, które odnalazło drogę wprost do mojego wnętrza. 
Zresztą, wystarczy posłuchać bożonarodzeniowego All my friends are offline (wlepiony w poście z życzeniami świątecznymi) żeby wiedzieć że idzie ku lepszemu.

Dobra, sumuję. Rekomendacje mojego bloga otrzymują obie produkcje (i Yardsticks) MinionTV, warto posłuchać ich póki co skromnej dyskografii. Warto wspierać ich na drodze do sławy, warto kupować ich płyty. Warto mieć nadzieję, że być może w niedalekiej przyszłości usłyszymy ich w Polsce. I pamiętajcie, czasami te "nieznane" zespoły z garażu kilka domów dalej potrafią naprawdę genialnie zagrać.

Bandcamp page MinionTV.

ps. I jeszcze jedna uwaga. Dla tych którzy chcieliby kupić opisywane tu produkcje w wersji fizycznej, ale boją się że ich jakość będzie znacząco odbiegać od standardu. Nie ma się co bać. Zarówno debiut, jak i Arecibo (zwłaszcza ten drugi) zaskakują świetną realizacją i bardzo porządną produkcją. Pamiętajcie, ja mam stary sprzęt, bez buforów laserowych, on nie wybacza błędów inżynierom dźwięku. Zapewniam, że obie wzmiankowane płyty grają lepiej niż niektóre "znane" albumy mainstreamowe.  Poza tym są tanie, bo sprzedawane bezpośrednio przez zespół, bez mieszania wytwórni płytowych.


Synopsis

Firstly I would like to say, that I've noticed that some foreign folks were viewing my blog, so I decided to make a little footnotes in english, so the dudes and dudettes from all over the world would get what i'm trying to say here. I'm very much aware that my english is far from perfect, but I think it still beats using the Google Translator.
Anyway...back to the note.
Basically what I was saying, I found out about Minion TV through last.fm and Stephen Johnston (one of the band members) and I immediately liked the flow of the music they play. I mean the first record was a little of MTV, but also a lot of tributes to other p-r bands, mostly Mogwai. After I listened to the new EP called Arecibo I knew that MTV have found its style and are becoming a valid asset in the post-rock universe. Putting it down in few words - MTV's music is a more of a dreamy vibe, than gain and fuzz vibe, I love the intricate parts of piano, and I love the progression on some tracks,  how they evolve. There are some elements pretty familiar to prog-rock (synthetizers) and it makes the sound more delicate, more etheral, and broader. The band has some nice faster tracks, but for me MTV's music is an ideal buffer - when we've got the heavier, more energetic stuff on one side (And so I watch you from afar, Moving mountains, Caspian, and so on) and the calm and ambient stuff on the other (Hammock, American dollar, July skies). Arecibo EP is a rewarding sonic adventure. Those fellows from Liverpool don't won't to stand in one place, so they still search to find out what should be the highlights of their style. They surely found some - like for example the beautifull "Keep the negatives"shows. I'm very pleased that the band have chosen to follow this musical direction, it shows that they - beside talent - have some swell ideas up their sleeves. And as it seems, sometimes those "no name" bands, recognizable by a bunch of people, may play much more awesome and fresh music, than the bands we've known for years.
I highly recommend all of the MTV stuff: the self titled album, Arecibo EP, and their digital only trakcs (like Yardsticks). Visit the bandcamp page, listen to their stuff, buy it if You can. You won't regret it. It's ace.
Best tracks imo : Battleships, I hit, I miss, I fall,  When skyways are highways, No grave but sea, We are ghosts, Yardsticks, All my friends are offline, Arecibo, Keep the negatives.


2 komentarze:

  1. Mike says:

    Kurcze, bardzo fajna muzyczka, chyba trzeba będzie trochę wrócić do post rocka, ostatnio strasznie się zaniedbałem jeśli chodzi o muzykę. ;)

    A odnośnie czarnych spodów CD, w muzyce też się z czymś takim nie spotkałem, ale nie jest to żadna nowość dla użytkowników Playstation. :D

  1. Unknown says:

    No i co z tego wynika? Żem kompletny laik konsolowy....A co do fajnych post-rockowych brzmień to zaglądaj, bo od czasu do czasu z pewnością wrzucę tu notkę w tej tematyce. Uwierz mi, mam o czym pisać;D Chociaż w p-r na pewno zamykać się nie będę, kolejna notka będzie na to dowodem zresztą:)

Prześlij komentarz

About Me

Obsługiwane przez usługę Blogger.

Followers